„A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.”
Antoine Marie Roger de Saint-Exupéry

4

Obudziłam się w ramionach Damona. Jego sypialnia nie należała do największych, ale była przytulna, cała w bieli. Mój kochanek spał jak zabity. Wtuliłam się jeszcze mocniej. Nadal miałam na sobie jego koszulę. Wciąż pachniała tak niesamowicie. Na zegarku wybiła 5. Zachciało mi się pić. Delikatnie wstałam z łóżka i wyszłam z sypialni. Na ścianie holu zauważyłam ogromne zdjęcie w metalowej oprawie. Krajobraz przedstawiał wodę z ogromnym drzewem po środku, które nie posiadało żadnych liści. Na niebie kłębiły się gęste chmury. Fotografia była utrzymana w lekkim mroku. Przyciągała swoją tajemniczością. Nie wiem co to dokładnie było, ale nie mogłam ruszyć się dalej. Stałam jak wryta wpatrując się w zdjęcie. Po dłużej chwili moją uwagę przerwał hałas w salonie. Na podłodze znalazłam ramkę z fotografią, która musiała spaść z komody za sprawką kota. Popielaty, puchaty kot spoglądał na mnie z góry. Kiedy siadłam na sofie by przyjrzeć się zdjęciu bez chwili zastanowienia wskoczył mi na kolana i zwinął się w kłębek.  Fotografia przedstawiała dwie drobne dziewczyny. Jedna była młodą blondynką, zaś druga bardzo małą brunetką. Były bardzo ładne, starsza miała ciemno turkusowy odcień oczu, zielone oczy małej dziewczynki śmiały się. Przełożyłam kota na sofę, a następnie odłożyłam zdjęcie na miejsce. Prostą drogą poszłam do kuchni po szklankę soku pomarańczowego. Kiedy wróciłam na sofę moje myśli wciąż krążyły wokół dziewczyn ze zdjęcia. Kot ponownie wtulił się we mnie. Nie wiem jak długo siedziałam, ale zaczęło się robić widno. Słońce wychodziło powoli, zapowiada się ładny jesienny dzień. Moje refleksje przerwał Damon, który usiadł obok mnie.
- Bałem się, że uciekłaś.
- Jeszcze nie, aczkolwiek może powinnam – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Długo nie śpisz?
- Jakiś czas.
- Widzę, że poznałaś już Sama – spoglądał na kota.
- Tak, jest cudowny. Zrzucił zdjęcie z komody.
- To moje córki 16-letnia Lilly i 4-lenia Olivia.
- Dopiero teraz mi mówisz? Może za chwile przyjdzie tu twoja żona?!
- Jesteśmy w separacji. Obecnie mieszka w Paryżu z dziewczynkami.
- To świetnie.
Wstałam ściągnęłam jego koszulę i rzuciłam mu w twarz. W samej bieliźnie poszłam do sypialni po sukienkę.
- Ej, o co ci chodzi? – złapał mnie za ramię.
- O nic.
- Viki, co się dzieje?
- Zadzwoń jak uporządkujesz swoje sprawy. W ogóle po co chciałeś zabrać mnie do Paryża? Wielka rodzinna impreza? Nie, dziękuję.
- Viki zaczekaj – siłą przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
Rozumiem, że to dla ciebie ciężka sytuacja. Z Blair łączą mnie już tylko dzieci. Ledwo cię poznałem, a już czuje, że jesteś kimś ważnym. Nie skreślaj mnie z powodu dziewczynek.
- A żona? Skoro twierdzisz, że nic do siebie nie czujecie, dlaczego nadal jesteście małżeństwem?
- Ona nie chce tego skończyć.
- Sam widzisz. Nie ma tu dla mnie miejsca.
- Viki usiądź, obiecuję, że wszystko ci opowiem.
Nie wiedziałam co zrobić, myśli przelatujące przez moją głowę narastały. Damon narzucił na moje nagie ramiona swoją koszulę. Założyłam ją i ruszyłam w kierunku sofy.
- Więc? – zapytałam zniecierpliwiona.
Damon podszedł do regału i wyciągnął ogromną księgę, która okazała się albumem na zdjęcia. Usiadł obok mnie i pokazał album. Na kilku fotografiach była ukazana średniego wzrostu blondynka o ostrych rysach twarzy, turkusowe oczy dodatkowo je podkreślały.
- 17 lat temu na imprezie poznałem Blair. Przeniosła się z rodzicami do Nowego Jorku, jest francuską. Zaczęliśmy się spotykać. Nie długo po tym zaszła w ciążę. Nasi rodzice upierali się byśmy wzięli ślub i tak tez się stało. Wtedy jej nie kochałem, ale jak urodziła się Lilly było prościej. Ona nas złączyła, to była bajka. Żona i córka były spełnieniem moich marzeń. Jednak po 9 latach obydwoje byliśmy sobą znudzeni. Lilly chodziła do szkoły i miała zajęcia pozalekcyjne. Praktycznie nie bywała w domu, ciągle ją zawoziliśmy i odbieraliśmy. Wpadliśmy w rutynę od której oboje chcieliśmy uciec. Blair zaczęła co jakiś czas wyjeżdżać z jakimiś facetami jak się później dowiedziałem. Ja nie byłem lepszy. Kiedy tylko wracała, ja wyjeżdżałem. Po roku takiego życia zdecydowaliśmy się na separacje. Gdy miało dojść do rozwodu zaczęliśmy się spotykać od czasu do czasu by omówić jego warunki. Pewnego wieczoru wylądowaliśmy w łóżku. Dziewięć miesięcy później urodziła się Olivia. Wróciliśmy do siebie, mieliśmy dwójkę dzieci. Znów byliśmy rodziną, cieszyliśmy się każdą spędzoną wspólnie chwilą. Niestety nie trwało to długo. Tuż przed 3 urodzinami Olivii, Blair oznajmiła mi, że jest w ciąży z innym facetem. Jej rodzice wrócili do Paryża, a ona pojechała za nimi. Bruno, ojciec jej dziecka jest w marynarce wojennej Francji. Razem z jej rodzicami wychowują  Nicolausa i dziewczynki.
- Pozwoliłeś by zabrała ze sobą dzieci?
- Tak, jest dobrą matką. Jak tylko mam czas lecę do nich, czasami zabieram do siebie. Nie robi żadnych problemów.
- Skoro Nicolaus  nie jest twoim synem i ona chce być z Brunem, to dlaczego nadal jesteście małżeństwem?
- Zabezpieczenie, w razie gdyby Bruno zginął. W tej sytuacji przenoszą się do Nowego Jorku i są pod moją opieką.
- No ale jakby nie było, nadal jesteście małżeństwem.
- Nie, przyjaciółmi, a papier dla nas tak wiele nie znaczy. Dzięki temu będę mógł w razie czego zapewnić obywatelstwo Nicolausowi.
- A jak na to reagują dziewczynki?
- Lilly wolałaby mieszkać w Nowym Jorku. Sprawia dość dużo kłopotów, ale ze względu na Olivię zdecydowaliśmy, że zostanie z Blair. Świetnie radzi sobie z siostrą, choć jest równie trudna jak ona. Olivia jest tylko na pozór słodką dziewczynką. Gorzej to znosi niż siostra. Jest problem kiedy mamy się pożegnać. Dlatego zawsze wychodzę kiedy zaśnie.
- Żałujesz tych lat?
- W ogóle, na początku było ciężko, ale kocham Blair, tylko nie tak jak żonę. Jest niesamowitą przyjaciółką. Kobietą również, ale nie dla mnie. Obydwoje jesteśmy szczęśliwi z obrotu sprawy. Po za tym Lilly i Olivia są dla mnie wszystkim. Nigdy w życiu nie zrezygnowałbym z nich. Nie żałuje żadnego dnia z tych lat.
- Skoro tak szybko się nudzisz to po co chcesz zabrać mnie do Paryża, przedstawić żonie i dziewczynkom? Nie sądzisz, że dzieci już wiele przeszły? Kolejna dziewczyna tatusia, która pojawi się na chwilę i zniknie, bo się znudzi.
- Viki, Ty nie jesteś na chwilę. Jesteś pierwszą kobietą, do której coś naprawdę poczułem. Cały mój świat dla ciebie staje.
- Nie znasz mnie. To chwilowe zauroczenie. Za tydzień znudzisz się mną i odeślesz, a Olivia zapyta o ciocię Victorię i co odpowiesz?
- Nie będzie takiej sytuacji, czuję to – próbował mnie pocałować, ale odwróciłam głowę.
- Dopiero co zakończyłam swój związek, co jeśli nie jestem gotowa na nowy?
- Poczekam.
- Rób co chcesz, muszę wracać do domu.
Tym razem nie zatrzymał mnie. Ubrałam się w sukienkę i zadzwoniłam po limuzynę. W salonie nadal siedział Damon.
- Do zobaczenia – pocałowałam go w policzek i wyszłam. Na parkingu czekała już limuzyna. Przed nią stał szofer. Był wysokim szatynem o ciemnej karnacji. Miał całkiem ładny uśmiech.
- Pani Shelly? – zapytał szofer.
- Victoria. Louis, do domu, byle szybko.
- Oczywiście.
- Dziękuję – do końca podróży nie odezwałam się słowem. Kiedy w końcu znalazłam się w domu, natychmiast położyłam się spać.



*    *    *


Obudził mnie dzwonek do drzwi. Na cieniutką satynową koszulę narzuciłam szlafrok i zeszłam na dół. Za drzwiami stał Dylan z ogromnym koszem czerwonych róż.
- Przesyłka.
- Proszę, postaw w salonie. Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję, jestem w pracy – uśmiechnął się przepraszająco.
- A jeśli powiem, że to polecenie służbowe?
- Nie będę mógł odmówić – zaśmiał się.
- Kawy?
- Z chęcią.
- Latte?
- Poproszę.
Zrobiłam dla nas kawy i usiadłam przy ladzie. Dylan spoglądał na mnie z nad kubka.
- Ciężka noc?
- I poranek.
- Chcesz o tym pogadać?
- Hmm, facet, który mi się podoba ma pewne zobowiązania. Nie wiem jeszcze jak bardzo mi to przeszkadza.
- To znaczy?
- Żona i dzieci.
- Uuu, kiepsko.
- No właśnie.
- Muszę już lecieć, ale jakbyś mnie potrzebowała, wiesz gdzie szukać.
- Dzięki.
Dylan wyszedł. Zegarek wskazywał godzinę 2. Jestem spóźniona, zaraz zaczną wydzwaniać rodzice gdzie ja się podziewam. Pobiegłam do garderoby. Wybrałam czarne szorty od Prady  do szmaragdowej, luźnej bluzki na ramiączkach Ralpha Laurena. Miała cudowną falbanę wzdłuż dekoltu. Zdecydowałam założyć klasyczny czarny żakiet od Diora i sandałki na platformie Jimmy ‘ego Choo. Następnie poszłam do łazienki. Związałam włosy w kitę, nałożyłam lekki orzeźwiający podkład. Na oczy nałożyłam troszkę fioletowego cieniu, resztę uzupełniłam stalową szarością. Przed wyjściem napiłam się lampkę czerwonego wina. Następnie wzięłam dużą gładką kopertówkę, założyłam ciemne okulary i ruszyłam do wyjścia. Na dole już czekał szofer.
- Witaj Louis.
- Victorio, wyglądasz pięknie.
- Dziękuję.
Louis otworzył mi drzwi limuzyny i wskazał zapraszająco ręką. Odpowiedziałam mu lekkim uśmiechem. Kiedy usiadł za kierownicą, odwrócił się w moim kierunku.
- Dokąd jedziemy?
- Do rodziców, nie musisz się śpieszyć.
Przez całą drogę o nic więcej nie pytał, ja również siedziałam cicho. Jedne o czym teraz marzyłam to wrócić do cieplutkiego łóżka.
Jechaliśmy długo, na tyle, że zdążyłam się znudzić. Kiedy w końcu wjechaliśmy w aleje drzew zobaczyłam rezydencję rodziców. Była stara, utrzymana w renesansowym stylu. Gdy stanęłam na dziedzińcu byłam przekonana, że to będzie ciężkie popołudnie. Z domu dobiegały krzyki matki. Weszłam po schodach do drzwi frontowych. Kiedy miałam złapać za klamkę, drzwi otworzył mi Leonard, lokaj.
- Witaj panienko.
- Leo, jestem Viktoria, zapamiętaj wreszcie – powiedziałam oburzonym głosem.
- Rodzice czekają w Sali balowej.
Luźnym krokiem ruszyłam na spotkanie z rodziną. Sala była przerażających rozmiarów. Na suficie widniała replika Michała Anioła, Stworzenie Adama. Renesansowy klimat tego domu zdecydowanie ułatwiał przeniesienie się w tamte czasy. Na środku sali stał wielki stół, a przy nim siedzieli rodzice. Kiedy mama mnie zauważyła, od razu podeszła w swoich wysokich beżowych szpilkach mnie przywitać.
- Witaj kochanie – przytuliła mnie mocno.
- Cześć mamo – odparłam krótko.
Elizabeth Shelley bez wątpienia była przepiękną 40-letnią kobietą. Jej śliczne, długie platynowe włosy, lekko falowane uwydatniały kości policzkowe, zielone oczy jak zwykle nie dawały najmniejszego sygnału co ma na myśli. Wąskie czerwone usta podkreślały jej silny charakter. Dziś była ubrana w dopasowaną sukienkę bez ramiączek, sięgającą połowy uda w odcieniu łososiowym stawiam na Chanel. Z swoją idealną figurą wyglądała cudownie. Niejedna osoba marzy by wyglądać tak po 30-stce.
- Victoria – tym razem byłam ściskana przez ojca.
- Hej tato.
John Shelley był przystojnym mężczyzną. Na jego twarzy pojawiły się już pojedyncze zmarszczki, ale to tylko dodało mu urody. Krótkie, siwe włosy jak zawykle miał elegancko zaczesane. Był ubrany w grafitowy garnitur, sądząc po kroju od Armaniego, białą koszulę oraz granatowy w białe groszki krawat. Po krótkiej chwili uwolniłam się z jego objęć                        i usiadłam przy stole obok mamy. W drzwiach sali pojawiła się bardzo młoda drobna blondynka. Jej krótkie, ostro wycieniowane włosy sugerowały, że lubi się zabawić. Była piękna i bardzo szczupła, mniej więcej w moim wieku. Miała na sobie luźną czarną sukienkę na ramiączkach i bardzo wysokie szpilki. Kiedy podeszła do stołu zauważyłam, że plecy są całkiem odsłonięte. Dostrzegłam także zaokrąglony brzuszek, kiedy usiała obok ojca.
- Skoro już wtargnęłaś w nasze życie, może chociaż byś się przedstawiła – zaczepiłam nieznajomą.
- Victoria – skarciła mnie matka. Nie wierzyłam własnym uszom. Dziewczyna nosząca dziecko mojego ojca, chodzi po jej domu z podniesioną głową, a ta jeszcze jej broni.
- W porządku Liz. Jestem Ruby.
- Witaj w rodzinie – powiedziałam ironicznie.
- Chcieliśmy, abyś poznała Ruby. Zamieszkała z nami, więc będziesz się z nią widywać. Po za tym spodziewa się mojego dziecka jak Ci już matka wspomniała.
- W trójkę będziecie tu mieszkać?!
- W zasadzie w czwórkę – odpowiedziała mama.
- Kto jeszcze?
- W przyszłym tygodniu Robert, mój kochanek wraca z Europy.
- Cudownie. Pozazdrościć rodzinki. Bawcie się dobrze. Straciłam apetyt. Ruby, na twoim miejscu zastanowiłabym się nad tą rodziną. Dom wariatów.
Gdy wyszłam z sali wpadłam na Leo.
- Powiedz Louis, że wyjeżdżamy, natychmiast – powiedziałam stanowczo. Za moimi plecami stała już mama.
- Wróć ze mną do stołu – powiedziała ostro.
- Nigdy nie byłaś dla mnie matką i nie będziesz. Jak tak bardzo podoba ci się teatrzyk, to wracaj, ale mnie w to nie mieszaj.
Nie czekałam na jej reakcje, wyszłam na dziedziniec. Louis już czekał na mnie, bez zawahania wsiadłam i odjechałam.



*    *    *

Kiedy weszłam do mojego penthouse’a rzuciłam rzeczy do szafy. Następnie udałam się do kuchni po szklankę wody. Na ladzie leżało dość duże białe pudełko z czerwoną wstążką. W pośpiechu otworzyłam prezent. W środku była idealnie złożona suknia Givenchy. Wyciągnęłam z pudełka delikatny materiał, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Góra sukni była z czarnej koronki na grubych ramiączkach, tył był mocno wycięty. Od pasa w dół były pióra. Im bliżej były ziemi tym kolor był jaśniejszy, aż skończył się na jasnym szarym.
Na dnie pudełka leżał liścik.

Nie dorównuje Twojemu pięknu, ale mam nadzieję, że Ci się spodoba.

                                                                                                                        Damon


W kącie kuchni nadal stał kosz róż, który wcześniej przyniósł Dylan. Między kwiatami była mała karteczka z krótkim napisem.

Twój Jake



Natychmiast zadzwoniłam po Dylana. Zjawił się kilka minut po moim telefonie.
- Coś się stało Vic?
- Mógłbyś odesłać te kwiaty?
- Nie ma sprawy.
- Na adres Jacoba Swine.
- Coś jeszcze?
- To wszystko Dylan, dziękuję.
Zabrałam suknię i pobiegłam na górę ją przymierzyć. Wyglądała jakby spływała ze mnie. Była lekka i niesamowicie wygodna. Złapałam za telefon i wykręciłam numer Damona.
- Jesteś wariatem, jest cudowna! – wykrzyczałam.
- Cieszę się, że ci się podoba – odpowiedział śmiejąc się do słuchawki. Pomyślałem, że może chciałabyś mi towarzyszyć na bankiecie gazety w przyszły weekend.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, właśnie mnie z niej wywalono.
- No i co z tego? Idziesz tam ze mną. A moją siostrą się nie przejmuj, ja to załatwię.
- Masz racje, idę i zamierzam się świetnie bawić.
- Wspaniale, a teraz się wyśpij. Dobranoc Victorio – pożegnał mnie.
- Dobranoc – odpowiedziałam i się rozłączył.
Ściągnęłam piękną suknie i powiesiłam w garderobie. Letni prysznic zdecydowanie postawił mnie na nogi. Narzuciłam na siebie luźną miętową bluzkę, która przypominała wyciągniętą sukienkę kryjącą tylko jedno ramie oraz koronkowe białe majtki. Włosy spięłam w luźny kok. Zegarek wskazywał 22.34 i w tym momencie  rozległ się donośny dzwonek  do drzwi.
Za drzwiami stał mężczyzna z pod 930 z butelką wina. Miałam wrażenie, że ma tylko jeden rodzaj ubrań w szafie. Był ubrany niemal identycznie jak w chwili, kiedy go poznałam. Jedynie koszulka była innego koloru, brudnego beżu, co podkreślało jego czekoladowe oczy.
- Pomyślałem, że jako sąsiad mam obowiązek powitać nową właścicielkę apartamentu – uśmiechnął się łobuzersko.
- Wejdź. Poczekaj w salonie, tylko się przebiorę.
Zdecydowanym krokiem przekroczył próg i rozsiadł się na sofie.
- Nie trzeba, tak jest dobrze – zmierzył mnie wzrokiem, nadal uśmiechając się  i delikatnie przejechał palcem wskazującym i kciukiem po swojej dolnej wardze.
Posłałam mu karcące spojrzenie, na co tylko jego uśmiech się pogłębił.
Założyłam tylko króciutkie białe spodenki. Rozpuściłam włosy, które natychmiast równomiernie rozłożyły się na moich ramionach. Kiedy zbiegłam na dół okazało się, że mój gość nie pozostał w miejscu, w którym go zostawiłam. Był na tarasie.
- Pozwoliłem sobie zapalić – powiedział kiedy tylko zauważył mnie w przejściu.
- Nie krępuj się – odpowiedziałam ironicznym tonem.
- Tak w ogóle to jestem Nathan Fox – przedstawił się, a łobuzerski uśmiech nie schodził z twarzy.
Podeszłam do niego tak blisko, że nasze nosy niemal się stykały.
- Nathan Fox, cóż za miła niespodzianka. Mów mi Viki. To skoro się już znamy, może się napijemy? Ale nie wina, whisky?– odwróciłam się napięcie i wróciłam do apartamentu.
Oczywiście Nathan ruszył za mną. Wzięłam szklanki do whisky i wsypałam trochę lodu, następnie przyniosłam je do salonu.
Mężczyzna nalał nam whisky a następnie oboje zanurzyliśmy się w miękkiej kanapie.
- A więc sąsiedzie, czym się zajmujesz? – zapytałam biorąc mały łyk.
- Powiedzmy, że wygrałem los na loterii i przypadkowo trafiłem tutaj.
- Oo! Ze mną nie będziesz miał tak łatwo. Muszę wiedzieć, obok kogo mieszkam. Może przyda mi się dodatkowa ochrona albo jakieś drzwi kuloodporne? – zażartowałam.
- Nad drzwiami mogłabyś się zastanowić – próbował zachować poważną minę.                          Co do ochrony zgłaszam swoje CV. Jak na ten wieczór nie masz innych zgłoszeń, więc jestem przyjęty?
- Podanie rozpatrzymy w ciągu 2 tygodni – odpowiedziałam biorąc kolejny łyk wina.
- Opowiedz mi coś o sobie – poprosił.
- Wystarczy, że przeczytasz gazety, a wszystkiego się dowiesz.
- Nie czytam prasy.
- Mogę więc ci zdradzić, że dziś pisali, że spodziewam się dziecka.
- Ajć! Chyba zacznę kupować prasę.
- Po za tym mam nienormalną rodzinę, ograniczone możliwości zawodowe, zostaje przy modelingu. To by było wszystko w skrócie. Twoja kolej.
- Hmm, myślę, że moje życie nie jest aż tak barwne, od czasu do czasu jakaś trasa koncertowa, alkohol, fanki – nudy.
- Niech zgadnę, grasz na perkusji.
- Błąd słoneczko, gitara elektryczna to mój żywioł – zaśmiał się.
- Mało oryginalne, na gitarze grają wszyscy – odpowiedziałam z przekąsem.
- Ale nikt nie gra tak jak ja.
- I ta wrodzona skromność.
- Trzeba znać własną wartość.
- I zachować resztki obiektywizmu.
- Słonko, kiedyś przyjdzie taki czas, gdy przestaniesz na to zwracać uwagę.
- To znaczy kiedy?
- Wystarczy, ze spędzisz trochę więcej czasu  w moim towarzystwie.
- Sugerujesz, że masz na mnie wpływ?
- Hehe, działam na każdą kobietę – zaśmiał się.
- Ohh! Chwilami mam ciebie dość – westchnęłam i wzięłam duży łyk whisky.
- Doprawdy? – zapytał z niedowierzaniem Nathan, a następnie położył szklanki na stoliku.
Przysuwał się w moim kierunku. Odruchowo zaczęłam się cofać, w efekcie leżałam na sofie. Mężczyzna podparty nade mną zbliżał się coraz bardziej. Zaczął wodzić nosem po mojej szyi, następnie po policzku zbliżając się do ucha. Mój oddech nabrał przyspieszenia.
- Jak złotko, nadal uważasz, że nie działam na ciebie? – zapytał bardzo wolno, podkreślając każdą sylabę. Powoli zaczął się odsuwać, widocznie był z siebie zadowolony.
- Nie próbuj więcej bawić się ze mną w swoje gierki – powiedziałam wstając.
- Dlaczego? Nie podobało ci się?
- Chyba powinieneś już iść. Późno jest, a ja jestem zmęczona – powiedziałam zmierzając ku drzwiom wyjściowym.
Nathan zaraz znalazł się obok. Przyparł mnie do ściany i swoimi ustami zaczął muskać moje.
Moje nogi miękły, a jego zwinny języczek znalazł się w moich ustach.
- Dobranoc słonko – powiedział kiedy tylko przestał absorbować moje usta i wyszedł.
Stałam kilka minut obok drzwi próbując poukładać sobie wszystko to, co się wydarzyło.
- Czy właśnie zdradziłam Damona? – zapytałam się siebie na głos.
Po chwili stwierdziłam, że teraz i tak nic tego nie zmieni, więc położyłam się spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz