Rozczesałam włosy, a następnie wysuszyłam i
związałam w koński ogon. W pośpiechu umyłam zęby. Nałożyłam lekki podkład na
twarz, na powiekach pojawiły się kreski eyelinera, a usta pokryłam szminką o
krwawym kolorze. W uszach błyszczały białe, perłowe kolczyki – byłam gotowa do
wyjścia. Sięgnęłam jeszcze tylko po czarną torebkę od Coco Chanel z kopią CV i
wyszłam z domu. Wiatr nie był tak zimny jak myślałam. Dopiero 7.30, nie
sądziłam, że będę wstanie w
ciągu 30 minut wyszykować się do wyjścia. W takim razie idę na nogach do
redakcji, spacer dobrze mi zrobi. Mijając kolejne ulice czułam się jak ryba w
wodzie. To jest mój osobisty
raj. Czekając na zielone światło starałam się wypatrzeć jakąś kawiarnie, gdzie
będę mogła w drodze do pracy kupić kawę i parę rogalików. Niestety nic takiego
nie wpadło mi w oko. Światło przeszło na barwę zieloną, wkroczyłam
na ulicę, nie zauważając rozpędzonego auta, które próbując wyhamować wpadło na
mnie.
*
* *
Gwałtownie zerwałam się z łóżka. Spokojnie
Viki, to tylko sen. Zaczęłam głęboko oddychać. Dopiero jak się uspokoiłam
zobaczyłam piękną czerwoną różę z liścikiem, która leżała nie daleko poduszki.
Rzuciłam się by przeczytać jego treść.
Dzień
dobry Kochanie,
Wczorajszy
wieczór był cudowny. Każdy Twój oddech nadaje memu życiu sens. Kocham Cię jak
nikogo innego. Jesteś tylko Ty, moja księżniczka.
PS Przepraszam, musiałem wyjść wcześniej do
pracy, w lodówce masz gotowe śniadanie.
Twój
Jake
Cały Jake, kiedy on to zdążył zrobić? Uśmiech
nie schodził mi z twarzy. Na zegarku wybiła godzina 6. Założyłam na nagie ciało
krótki jedwabny szlafrok od Niny Ricci w kolorze purpury. Boso zeszłam do
kuchni i zajrzałam do lodówki. Na dużym talerzu leżały lekko przypieczony
stosik naleśników, obok stała miseczka z bitą śmietaną i w osobnej pokrojone
brzoskwinie. Jake wie jak mi dogodzić. Wzięłam wszystko i postawiłam na stole,
następnie zrobiłam sobie kawę. Kiedy wreszcie usiadłam, aby zjeść śniadanie
zadzwonił telefon. Rzuciłam się w kierunku salonu i odebrałam.
- Kochanie, przyjedź do domu w niedzielę.
Musimy porozmawiać. To bardzo ważne. Rozmawiałaś z babcią? Ostatnio dziwnie się
zachowuje.
- Dobrze tato, będę na obiedzie. Z babcią
wszystko w porządku. Zbliża się pokaz i jest trochę zakręcona. Swoją drogą
mógłbyś poświęcać jej więcej czasu.
- Wiesz doskonale, że jestem zapracowany. Muszę
kończyć. Do zobaczenia w niedzielę skarbie.
- Pa.
Zapracowany? Chyba kpisz, za dobrze cię znam.
Udław się tą swoją spermą, będzie trochę spokoju. Szkoda, że tego nie słyszy.
Jest idealnym przykładem teorii, że faceci mają głowę tylko miedzy nogami, a
rozumu nie posiadają. Co za idiota dzwoni po 6 rano do córki? Boże! Czemu
pokarałeś mnie takim ojcem? Wkurzona wróciłam do kuchni i zjadłam przepyszne
śniadanie, które rozpływało mi się w ustach. Z poprawionym humorem poszłam pod
prysznic. Po kolei wykonałam szereg czynności ze snu. Kiedy wydawało mi się, że
jestem już gotowa, stwierdziłam, ze moje paznokcie wołają o pomstę do nieba.
Szybko zmyłam stary lakier i nałożyłam nowy, krwisto czerwony pasujący do
szminki.
Po kilku minutach mogłam wychodzić, aby złapać
taksówkę. Stwierdziłam, że jest za późno na spacer, a nie chce przecież by sen
stał się rzeczywistością. Gdy tylko wyszłam z budynku, od razu złapałam
taksówkę.
- Dzień dobry, do Times’a proszę.
- Słucham?
- Oj, przepraszam, to z pośpiechu. Proszę do
redakcji New York Times.
- Już się robi.
Mijając kolejne przecznice zastanawiałam się,
co robi Jake. Nie ma go przy mnie od paru godzin, a już tęsknie. Bardzo łatwo
przywiązuję się do ludzi, przez to łatwo można mnie skrzywdzić. Usilnie staram
się oczyścić umysł przed rozmową, ale mi nie wychodzi. Przydałby mi się
masaż, ale niestety teraz nie ma czasu. Muszę radzić sobie sama. Pierwszy raz w życiu czuję, że
sama mogę o nim decydować.
Tylko czy to wyjdzie na dobre? Całe życie ktoś
za mnie podejmował decyzję, a teraz zostałam sama, jak Alicja w krainie czarów.
- Dojechaliśmy na miejsce.
- Wręczyłam kierowcy 50 dolarów, podziękowałam
i wysiadłam z auta.
Weszłam do wielkiego budynku pewnym krokiem,
lecz za progiem moja odwaga gdzieś uciekła. Victorio Shelley weź się w garść!
Zaczęłam karcić siebie w duchu. Redakcja bardziej przypominała hotel w stylu
starym z muśnięciem nowoczesnego, co dawało oryginalny i całkiem przyjemny dla oka wystrój.
Pierwsze co rzucało się w oczy to bramki,
przez które musiał przejść każdy, kto chciał zobaczyć coś więcej niż parter
oraz mosiężna lada, za którą siedziała drobna brunetka o przesadnie szczupłej
sylwetce. 40-letnia kobieta miała poważny wyraz twarzy. Podeszłam do niej i zastanawiałam się co powiedzieć.
- Przepraszam, przyszłam na rozmowę o pracę,
podałam już CV. Powiedziano mi, że mam dziś przyjść na rozmowę. Gdzie mam się
zgłosić?
- Masz tu przepustkę gościa – wręczyła mi
magnetyczną kartę. Jedź na 40 piętro i nie wyobrażaj sobie za wiele.
Wzięłam zamaszyście kartę i oddaliłam się bez
słowa. Co ją ugryzło? Kolejna kretynka do kolekcji. Mogliby w tym mieście
otworzyć muzeum kretynizmu.
Na pewno dostarczyłabym im parę eksponatów.
Przeszłam przez bramkę bez najmniejszego problemu i szybkim krokiem udałam się
w kierunku windy.
Już 8.46, czas mi za szybko płynie. Wręcz
ucieka ode mnie, jakbym była trędowata. Wiem, to straszne co mówię, ale
tak właśnie się czuję. Jeszcze nie dawno miałam 14 lat, zielony pokój i wiele
zbędnych rzeczy. Mój świat opierał się na spotkaniach z przyjaciółmi i różnych rozrywkach. Życie było
proste. Oczywiście miałam jakieś problemy, ale były one nie wielkie. Dopiero
teraz zaczynam należeć do dorosłego życia i zamierzam z niego wycisnąć wszystko
co się da. Weszłam do windy, a za mną wszedł niezwykle przystojny brunet ubrany
w garnitur, który lekko opinał się na umięśnionym ciele. Na oko 26 lat.
Odruchowo nacisnęłam przycisk z liczbą 40 i przypadkowo (albo i nie!) nasze palce spotkały się na tym numerze.
Odruchowo nacisnęłam przycisk z liczbą 40 i przypadkowo (albo i nie!) nasze palce spotkały się na tym numerze.
- Dzień dobry, nazywam się Damon Crown. Jestem
wiceprezesem tej firmy.
- Victoria Shelley, miło mi.
- Cała przyjemność po mojej stronie - ujął
moją dłoń i ucałował tak zmysłowo, że dostałam dreszczy, przez moje ciało
przeszła fala ciepła, podniecenia.
Co tak piękną damę tutaj sprowadza? Nie widziałam
cię wcześniej, a uwierz mi, że zapamiętałbym takie piękne oczy – obdarzyłam go
najpiękniejszym uśmiechem jaki tylko mógł się pojawić na moich ustach. Jeszcze
nigdy tak się nie czułam. Żaden mężczyzna nie wzbudził we mnie tyle emocji co on zrobił w ciągu kilku
minut. Musiałam wziąć głęboki wdech by cokolwiek z siebie wyksztusić.
- Ubiegam się o posadę redaktorki. Za chwile
mam rozmowę.
- O nic się nie martw. Moja siostra się dobrze
tobą zajmie.
W jego spojrzeniu coś zobaczyłam, nie jestem w
stanie tego nazwać, ale dało mi to niesamowity spokój i pewność siebie. Dojechaliśmy
na 40 piętro.
Pewnym krokiem wyszłam z windy, którą bardzo
polubiłam. Na górze redakcja była utrzymana w stylu nowoczesnym. Większość osób
miała luźne stroje, jedynie kilka nosiło ubrania słynnych projektantów. Damon
odprowadził mnie do sekretarki Vanessy Lock.
- Zostawiam cię w rękach Jessicy – posłał mi
piękny uśmiech. A ja wskoczę na chwilkę do Vanessy i już mnie tu nie ma –
puścił mi oczko i zniknął za wielkimi z przydymionego szkła drzwiami.
Cholera ten facet na mnie działał, kiedy na
mnie patrzy świat może nie istnieć.
- Jak już wiesz jestem Jessica, sekretarka
Vanessy. Napijesz się czegoś? – zapytała uprzejmie się uśmiechając.
- A ja Victoria, miło mi cię poznać. Nie,
dziękuję, w tej chwili nie mam głowy, by myśleć o pragnieniu. Miałam dodać, że w moich myślach siedzi owy
brunet, co właśnie rozmawia z siostrą, ale się powstrzymałam. Przez
chwilę przez głowę przeszła mi myśl, aby podsłuchać, ale doszłam do wniosku, iż
to kiepski pomysł. W tym momencie Damon wyszedł z gabinetu.
- To ja się będę zbierał do domu, tam trochę
popracuje. Viki, Vanessa na Ciebie czeka, będziesz zadowolona. Do zobaczenia.
Poszedł do windy, przesłał mi ostatni uśmiech i już go nie było. Zapukałam do drzwi, a następnie weszłam. Gabinet był duży. Jedna ściana składała się z samych okien, pozostałe miały kolor granatowy. Meble na wysoki połysk, fotele, oraz wykładzina miały różne odcienie bieli.
Poszedł do windy, przesłał mi ostatni uśmiech i już go nie było. Zapukałam do drzwi, a następnie weszłam. Gabinet był duży. Jedna ściana składała się z samych okien, pozostałe miały kolor granatowy. Meble na wysoki połysk, fotele, oraz wykładzina miały różne odcienie bieli.
- Dzień dobry. Nazywam się Victoria… - w tej
chwili Vanessa mi przerwała.
Była średniego wzrostu blondynką o przeciętnej
sylwetce. Elegancko ubrana kobieta po 30-stce prezentowała się nie najgorzej.
Długie, kręcone włosy opadały na jej ramiona. A mina wyrażała niechęć i zbulwersowanie.
- Daruj sobie ten wstęp. Wiem kim jesteś, jak
się nazywasz i po co tu przyszłaś. Dostaniesz pracę, ale tylko
dzięki mojemu bratu. Mam skompletowaną załogę. Jedno potknięcie i
wylatujesz. Będziesz pomagać Rose Garden, jak zapewne wiesz to najlepsza
dziennikarka w tej redakcji. Jeśli wytrzymasz rok, to może zaczniesz pisać dla
gazety, jeśli się czymś wykażesz. Zaczynasz w poniedziałek, punkt 7 zgłoś się
do Jessicy. Ona ci wszystko
powie. Będziesz dostawała 2 tysiące dolarów miesięcznie, lepiej żeby ci to wystarczyło. Na nic lepszego na razie nie możesz liczyć. Jessica, chodź szybko
– wykrzyczała Vanessa.
Przybiegła tak szybko, że prawie połamała
sobie nogi w swoich nie za wysokich szpilkach z szpiczastymi czubkami. Zupełne
bezguście, będzie trzeba jej pomóc.
- W poniedziałek pokażesz pannie Victorii,
gdzie jest jej miejsce. Niech wie, że modelki nie są tu traktowane jak królewny,
nie ta bajka. Jeśli coś jej się nie podoba, w każdej chwili może odejść. To
wszystko, możecie wyjść.
Bez słowa opuściłyśmy jej gabinet. Coś czuję,
że to będzie ciężki rok.
- Jess, mogę tak do ciebie mówić? – zapytałam
z uśmiechem.
- Jasne, Viki. Mam nadzieję, że będziesz choć
jedną osobą w tym całym budynku, z którą będę
mogła porozmawiać. Tu wszyscy są strasznie sztywni i chamscy.
- Spokojnie, mam wrażenie, że się dogadamy.
Mam prośbę, możesz mi podać numer Damona, powinnam podziękować mu, że wstawił
się za mną.
- Nie ma problemu. Wszystkie kobiety do niego
wzdychają, a on jak na razie to tylko do ciebie – powiedziała, lekko drażniąc
się ze mną.
- Wydaje ci się, chciał być po prostu miły.
- Nie Viki, nie wydaje mi się, wkrótce sama
się przekonasz – podała mi kartkę z dwoma numerami Damona, jeden do domu, a
drugi na komórkę.
- Dzięki Jess, do poniedziałku – ucałowałam
koleżankę w policzek i zjechałam na dół windą. Tym razem nikogo nie poznałam.
Podeszłam do lady, za którą siedziała kobieta, która po 1 sekundzie rozmowy zdołała zajść mi
za skórę. Trzeba przyznać, że jest naprawdę zdolna. Oddałam jej przepustkę.
- W poniedziałek podejdź do mnie po nową kartę
– powiedziała ostro. Odwróciłam się napięcie i wyszłam z budynku. Otworzyłam
torbę i usilnie próbowałam znaleźć swój telefon. Niestety jego tam nie było,
zapewne został w łóżku. W takim razie jadę do Jake’a, zrobię mu niespodziankę,
zanim wróci z pracy zdążę ogarnąć jego mieszkanie. Nie dawno dał mi klucze do
swojego mieszkania. Znamy się 4 miesiące, a jesteśmy ze sobą od jakiś 3 i pół.
Nie oszukujmy się, odkąd mnie poznał jego
kariera nabrała tępa. Dzięki temu pracuje teraz dla Calivina Kleina nie jako
posłaniec, tylko model. Nie jest ideałem, ma swoje wady. Bywa niebezpieczny. Jest
cholernie zazdrosny. Gdyby dowiedział się o wiceprezesie, to nie mogłabym tam pracować, a Damon
leżałby pobity na oiomie. Nie umie nic poza gotowaniem i kręceniem tyłkiem. Wszędzie
zostawia bałagan. Ale czego się spodziewać po facecie? Po mimo wszystko kocham
go, jest mi z nim cudowanie. Na pewno jest to coś ważnego, ale nie jestem pewna
czy to jest taka miłość, na tak zwane całe życie.
Nie zamierzam się nad tym teraz zastanawiać.
Będzie co ma być, nie jestem wstanie jakkolwiek na to wpłynąć. Złapałam
taksówkę i podałam kierowcy adres mieszkania Jake. Chwilę później byłam na
miejscu. Weszłam schodami na 2 piętro. Z mieszkania wydobywała muzyka.
Delikatnie nacisnęłam klamkę i weszłam po cichu do środka. Mieszkanie było nie
wielkie, dwa pokoje z kuchnią. Wszystkie meble były zakupione w Ikei. Były
surowe, ale z
wyrazistymi ścianami wyglądało to przyzwoicie. W powietrzu unosiły się kłęby
dymu z papierosów, które
wydostawały się w ogromnej ilości z jego sypialni. O co chodzi? Przecież Jake nie pali. Z sypialni
słychać było jęki. Czułam co mnie czeka. Chciało mi się płakać, ale stałam nie
mogąc się poruszyć, ani cokolwiek zrobić.
Jakbym wrosła w podłogę. W końcu zebrałam się
w sobie, w końcu to jestem ja. Energicznym ruchem otworzyłam drzwi na oścież.
Zobaczyłam dwoje ludzi namiętnie kochających się.
Był to Jake z dziewczyną na posyłki z agencji babci, Amandą. Jej blond kręcone włosy wirowały we wszystkie strony. Wyłączyłam muzykę, po mimo to nie zauważyli mnie.
Był to Jake z dziewczyną na posyłki z agencji babci, Amandą. Jej blond kręcone włosy wirowały we wszystkie strony. Wyłączyłam muzykę, po mimo to nie zauważyli mnie.
- Ekhym – głośno chrząknęłam. Amanda natychmiast
zleciała na podłogę naciągając na siebie koc i podniosła papierosa z podłogi.
- Viki?! –wykrzyczał zaskoczony Jake. Co ty tu
robisz?
- Wydaje mi się, że bardziej odpowiednie jest
pytanie „co ona tu robi?” – odpowiedziałam z kpiącym uśmiechem. Poczułam siłę.
Czułam tylko złość i żal? Tak to chyba dobre określenie.
- Taa, oddajesz się swojemu ulubionemu
zajęciu, w którym jesteś dobry.
A w zasadzie to ci się wydaje, bo szału nie ma
i nigdy nie będzie.
- Ona tu, my…- zaczął się tłumaczyć, a ja mu
perfidnie przerwałam.
- Nie jestem małą dziewczynką, wiem co tu się
działo, nie musisz mi tłumaczyć – powiedziałam ironicznie. Jak nagle pojawiłeś
się w moim życiu, tak jeszcze szybciej masz się z niego usunąć. Nie interesują mnie twoje
żałosne tłumaczenia lub przeprosiny. Potrzebowałeś mnie, po to by się wybić i
osiągnąłeś swój cel, więc teraz spadaj. Ciekawe jak długo
Klein
będzie Cie trzymał – kpiłam z niego. Beze mnie jesteś nikim. Tak na marginesie, to ja załatwiłam ci awans,
nie myśl sobie, że jesteś taki cudowny. To przykre, ale nie martw się Amanda
cię pocieszy. W końcu jesteście tak blisko. Ups, przepraszam, a może wolałbyś
inną dziewczynę? Tak szybko zmieniasz zdanie, że ciężko powiedzieć z kim
chcesz wylądować w łóżku. Niezwykle miłe spotkanie. Powiedziałabym, że musimy
to powtórzyć, ale nie sądzę, by następne
było równie zaskakujące. Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi, sama trafię. Jake
leżał sparaliżowany, a Amanda odpaliła kolejnego papierosa. Zachowywała się, jakby ta sytuacja nie miała z nią nic
wspólnego.
- No to życzę udanego życia – odwróciłam się i
wszyłam z mieszkania trzaskając drzwiami. No i co dalej? Łzy cisnęły mi się na oczy, ale
dzielnie ukrywałam to przedzierając się przez tłum przechodniów krążących po
ulicach Nowego Jorku.
Ashley, tak, teraz ona jest mi potrzebna.
Złapałam taksówkę i pojechałam do jej domu. Niestety nikogo nie było. Usiadłam
na schodach aby na nią poczekać. Ashley King to moja przyjaciółka, jak
niektórzy mówią siostra. Nasze mamy znają się z college’u, do tej pory się
przyjaźnią. Urodziłam się dzień po niej, 27 marca 1988 roku. Ashley miała
ciężkie dzieciństwo, nie ma ojca. Zgiął w wypadku samochodowym tuż po jej 9
urodzinach. Często pił, wszyscy wokół wiedzieli, że jest alkoholikiem, ale
nigdy się nie przyznał, a tym bardziej
poddał leczeniu. Mama Ashley, Kate czasami była bardzo poobijana, ale na córkę
nigdy ręki nie podniósł. Był właścicielem firmy budowlanej. Nie pozwalał żonie
pracować. Nigdy nie miała okazji wykazać się jako prawnik, ale za to firmą
kieruje dużo lepiej niż jej mąż. Po jego śmierci jej życie znacznie się
polepszyło. Firma, która za jego życia nie za dobrze prosperowała, zaczęła coś
znaczyć na rynku. Dzięki temu mogły się wyprowadzić od jego matki. Wreszcie
stały się wolne i niezależne. Kate nigdy nie przypuszczała, że Tom jest damskim
bokserem. Na początku był czuły i troskliwy. Dopiero po 3 latach związku
pokazał swoje prawdziwe oblicze. Kiedy była już gotowa odejść dowiedziała się,
że jest w ciąży i było to już nie możliwe. Sama z dzieckiem w wielkim świecie niemiałaby
szans. Moja matka o większości sytuacji dowiedziała się po jego wypadku. Czuła,
że jest źle, ale nie przypuszczała czegoś takiego. Małe mieszkanko, praca, dziecko
oraz mąż, który przyprawiał jej życie zmartwieniami, zajęły ją do tego stopnia,
że większości problemów Kate nie widziała. Jak tylko ojciec znalazł prace,
odciął się od swojej matki. Chciał sam zarobić na rodzinę. Ledwo wiązaliśmy
koniec z końcem. Żyliśmy bardzo skromnie, nie było lekko. Dlatego nie mogliśmy
wziąć Kate i Ashley pod swój dach. Nie mogły w tamtych czasach liczyć na pomoc
społeczną, nie interesowano się zbytnio takimi rodzinami. Po za tym Tom miał
znajomych policjantów, lekarzy, adwokatów i sędziów. Gdyby Kate próbowała coś zrobić, zamknęliby ją
w szpitalu psychiatrycznym i odebrali prawa rodzicielskie.
Odkąd zginął Tom, nie rozmawiałam z Ashley o
tej sytuacji. Nie chciałam budzić w niej wspomnień. Ma teraz nowe, lepsze
życie. Jest psychologiem i dopiero co dostała pracę w szpitalu. Nie jest to szczyt
jej marzeń, ale jestem pewna, że to dopiero początek.
Mieszka w małym mieszkanku, wystarczającym dla jednej malutkiej osoby. Ashley jest bardzo niska, ma zaledwie 157 centymetrów, ma burze rudych kręconych włosów, troszkę piegów i butelkową zieleń oczu. Do tego zgrabna sylwetka tuszuje parę zbędnych kilogramów. Nigdy nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu. Wygląda uroczo, mała zwariowana dziewczynka. Swojego czasu ubierała się w glany i podarte ciuchy, ale w college’u zaczęła się ubierać elegancko i tak już zostało. Nawet polubiła takie ubrania, co mnie zachwyciło.
Nagle usłyszałam kroki na klatce, ktoś taszczył po schodach torby najprawdopodobniej z zakupami. Kto inny to mógłby być jak nie Ashley? Normalnie wstałabym i zbiegła ta kilka pięter by jej pomóc, ale nie dziś, czułam się jakbym za chwile miała zemdleć. Było mi strasznie nie dobrze. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuje. To przez te przeklęte naleśniki Jake’a.
Mieszka w małym mieszkanku, wystarczającym dla jednej malutkiej osoby. Ashley jest bardzo niska, ma zaledwie 157 centymetrów, ma burze rudych kręconych włosów, troszkę piegów i butelkową zieleń oczu. Do tego zgrabna sylwetka tuszuje parę zbędnych kilogramów. Nigdy nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu. Wygląda uroczo, mała zwariowana dziewczynka. Swojego czasu ubierała się w glany i podarte ciuchy, ale w college’u zaczęła się ubierać elegancko i tak już zostało. Nawet polubiła takie ubrania, co mnie zachwyciło.
Nagle usłyszałam kroki na klatce, ktoś taszczył po schodach torby najprawdopodobniej z zakupami. Kto inny to mógłby być jak nie Ashley? Normalnie wstałabym i zbiegła ta kilka pięter by jej pomóc, ale nie dziś, czułam się jakbym za chwile miała zemdleć. Było mi strasznie nie dobrze. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuje. To przez te przeklęte naleśniki Jake’a.
Po długich mękach Ashley dotarła na 7 piętro.
Miała na sobie szary kostium, a pod nim intensywnie zieloną bluzkę do tego
zwykłe szpilki i torebka w odcieniu bluzki. Nic specjalnego,
ani drogiego, lecz w połączeniu wyglądało zabójczo. W rękach trzymała dwie
ogromne torby zakupów i klucze do domu.
- Viki! – wykrzyczała jak tylko mnie
zobaczyła.
Weź ode mnie klucze i wchodź.
Otworzyłam drzwi i weszłyśmy do środka. Nic
się nie zmieniło przez ostatnie parę miesięcy. Kuchnia nadal była połączona z
salonem i przedpokojem, a łazienka i sypialnia nadal na miejscu. Ashley
rozpakowała zakupy i przyszła do mnie do salonu.
- Czemu nie powiedziałaś, że przyjdziesz? –
zapytała mnie, słyszałam w jej głosie wyrzuty sumienia, że musiałam na nią
czekać.
- To była spontaniczna decyzja. Bardzo się
stęskniłam, ostatnio na nic nie mam czasu.
Co u ciebie? – mówiłam ze spokojem, wszystkie targające mną emocje zostały na klatce schodowej.
Co u ciebie? – mówiłam ze spokojem, wszystkie targające mną emocje zostały na klatce schodowej.
- Wszystko w porządku. Zapoznałam się z ludźmi
w pracy, są całkiem sympatyczni. Polubiłabyś ich, a szczególnie przystojnego
chirurga – zaśmiała się.
Jesteś głodna? Napijesz się czegoś?
Na to pytanie zareagowałam dość dziwnie, w
ciągu 3 sekund znalazłam się przy sedesie wymiotując. Co się ze mną dzieje?
Pewnie w naleśnikach były trutki na szczury. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Nie
wiem co gorsze, to że wymiotuje, czy to, że chętnie zwymiotowałabym na niego.
Po 15 minutach wypłukałam usta płynem miętowym i wtuliłam się w sofę Ashley z
kubkiem herbaty.
- Viki, co się dzieje? Nigdy nie zjawiasz się
u mnie bez zapowiedzi. Widzę, że coś jest nie tak. Kiedy cię zobaczyłam na
klatce miałaś łzy w oczach, a ty nigdy nie płaczesz. Nie chciałam pytać od
razu, miałam nadzieje, że sama mi o tym opowiesz. Mamy cały dzień dla siebie.
W tej chwili zaczęłam płakać. Łzy wylewały się
strumieniami. Ashley mnie przytuliła i zaczęła głaskać po głowie. Zawsze mnie
to uspokajało.
- Al, nie wiem od czego zacząć. Clarie kupiła
mi apartament jest wielki i cudowny.
Dostałam dziś pracę w The New York Times, ale nie jest to posada marzeń, będę latać z kawą po budynku, a szefowa to jędza. No ale tak to już bywa. Zapomniałam telefonu, więc pojechałam do Jake’a, aby mu powiedzieć o pracy i posprzątać w jego mieszkaniu. Znalazłam go w łóżku z Amandą. Nie wiem co się ze mną dzieje. Byłam z Jakiem dość krótko, więc ta sytuacja nie powinna tak bardzo mnie ruszyć. Zawsze byłam twarda. Al, czuje się taka samotna i nie wiem co z tym zrobić. Jake był coś w stylu wypełnienia wolnego czasu, abym nie siedziała sama. Nie mogę całe dnie siedzieć u Ciebie, masz mnóstwo pracy.
Dostałam dziś pracę w The New York Times, ale nie jest to posada marzeń, będę latać z kawą po budynku, a szefowa to jędza. No ale tak to już bywa. Zapomniałam telefonu, więc pojechałam do Jake’a, aby mu powiedzieć o pracy i posprzątać w jego mieszkaniu. Znalazłam go w łóżku z Amandą. Nie wiem co się ze mną dzieje. Byłam z Jakiem dość krótko, więc ta sytuacja nie powinna tak bardzo mnie ruszyć. Zawsze byłam twarda. Al, czuje się taka samotna i nie wiem co z tym zrobić. Jake był coś w stylu wypełnienia wolnego czasu, abym nie siedziała sama. Nie mogę całe dnie siedzieć u Ciebie, masz mnóstwo pracy.
- Ojj Viki, możesz tu siedzieć ile chcesz. Co
do pracy, to jest szansa, nie możesz nie wykorzystać. Nigdy nie ma czegoś od
razu, trzeba zapracować na swoje stanowisko.
Nie chcesz mi o czymś jeszcze powiedzieć? Mnie nie oszukasz.
Nie chcesz mi o czymś jeszcze powiedzieć? Mnie nie oszukasz.
- Nie, naprawdę wszystko powiedziałam.
- No nie mogę, naprawdę nie zauważyłaś? –
zapytała zaskoczona.
- Al, co miałabym niby zauważyć?
- Wymioty, płacz i użalasz się nad sobą jak
nigdy. Miałaś wielu chłopaków, z którymi byłaś dużo dłużej i tak się nie
zachowywałaś.
- Co sugerujesz? O niee, to nie możliwe! –
wykrzyczałam z całej siły.
- Tak Viki, jesteś w ciąży – potwierdziła moje
myśli.
- Cholera, to nie może być prawda –
powiedziałam znowu płacząc.
Możesz pożyczyć mi telefon?
- Jasne, dzwoń gdzie chcesz.
- Znajdź
mi w necie numer dr. Wallera, to
mój ginekolog. Musze do niego dzisiaj iść. Może to tylko zbieg
okoliczności.
Ashley wyciągnęła laptop i zaczęła szukać
numeru.
- Proszę, +1-212-717-0304, dzwoń.
Wystukałam numer w ekran telefonu i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Około
minuty czekałam, aż ktoś odbierze.
- Przychodnia Ginekologiczna doktora Wallera, słucham – usłyszałam miły
głos młodej dziewczyny.
- Dzień dobry, nazywam się Victoria Shelley, chciałam się umówić na
wizytę, jak najszybciej.
- Hmm, może być w czwartek o 18.30?
- Nie da rady wcześniej?
- Niestety nie, doktor Waller jest na zwolnieniu do wtorku i ma bardzo
dużo umówionych pacjentów. Zapisać panią na czwartek?
- Tak, bardzo proszę i dziękuje. Do widzenia.
- Do zobaczenia – rozłączyła się.
Wtuliłam się w miękką sofę Ashley i patrzyłam w biały sufit.
- Wizytę mam na czwartek.
- A co z Jakiem? Zamierzasz mu powiedzieć?
- Oszalałaś? Sama sobie muszę dać radę, a tak w ogóle to nie mamy
pewności, że jestem w ciąży.
Masz lody śmietankowe?
- Nie ma, skończyły się jak był u mnie Ben – powiedziała sięgając po
telefon.
Pizza?
- Tak. Ben? Kto to jest? Czemu nic o nim nie wiem? – zapytałam
podekscytowana.
- Ojj, poznałam go w barze. Mary mnie wyciągnęła. Spędziliśmy
przedwczorajszą noc. Był cudowny – zachwycała się nieznajomym.
- No proszę, proszę pani psycholog spędza noc z nieznanym mężczyzną –
zaczęłam się z nią drażnić.
Zamawiaj pizze, jestem głodna jak wilk. Tylko chce z podwójnym serem.
- Każdy ma chwile słabości. Już dzwonie – wykręciła numer.
Poproszę dużą pizze z szynką, pieczarkami, pomidorami i podwójnym serem
na Ogden Street 609. Ile będę czekać?
- Dziękujemy za złożone zamówienie, pizza będzie za godzinę.
- Czekam. Do widzenia – rozłączyła się.
- Al, z tego wszystkiego zapomniałam ci powiedzieć! Ohh, poznałam dziś
przystojniaka. Jest
wiceprezesem Times’a i to dzięki niemu mam tą pracę. Facet jak grecki bóg! Cudny! Brunet o zniewalającym zielonym
spojrzeniu.
- Viki, bierz się za niego! No chyba, że go nie chcesz, wtedy podrzuć
mu mój numer – przekomarzała się ze mną.
- Od 5 min jest zajęty! Przykro mi, ale się spóźniłaś – wygłupiałyśmy
się jak za starych lat.
W jednej chwili stałam się senna. Opadłam na miękkie poduszki.
W jednej chwili stałam się senna. Opadłam na miękkie poduszki.
* *
*
- Ałć! Co robisz? – wykrzyczałam z ciężkim oddechem.
- Viki, tak się przestraszyłam. Chris już idzie. Zemdlałaś – Ashley
mówiła bardzo niecierpliwym i zdenerwowanym głosem.
Chris Husbandman to znajomy Ashley, który jest ratownikiem medycznym.
Nigdy go nie spotkałam i nie wiele słyszałam. Z tego co wiem, poznała go na
jakiejś imprezie, ale nic z tego nie wynikło. Chociaż mieszka tuż pod nią.
- Al, uspokój się. Nic mi nie jest – zaczęłam ją uspokajać, ale chyba
marnie mi to wychodziło, próbując wstać upadłam ponownie na sofę.
Zaraz przyjdzie jakiś facet obmaca mnie i stwierdzi że wszystko jest w
porządku. I po co mi to? Najchętniej wyszłabym przez okno i zeszła po
rusztowaniu, ale patrząc na minę Ashley ucieczka nie była możliwa do
zrealizowania. W tym momencie usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Ashley rzuciła
się, by otworzyć drzwi. Przystojny, umięśniony blondyn o charakternym zaroście stał
właśnie w drzwiach i przybył tu tylko po to by ratować mnie. Miał na sobie
jasne jeansy, białą podkoszulkę a na niej koszule w granatową kratkę. Do tego
trampki granatowo – białe. Nic szczególnego, a jednak zapierało dech.
- Hej Chris, wybacz, że cię tu ściągnęłam. Viki zemdlała, wezwanie
karetki później przepłaciłabym życiem, więc zadzwoniłam do ciebie – wyjaśniła
Ashley.
- Nie ma sprawy. Zajmę się nią – podszedł do mnie.
- Mam na imię Chris. Jak się czujesz? – ciepłymi dłońmi ujął moją twarz
usztywniając ją i głęboko spojrzał w oczy. Spojrzenie miał
czysto błękitne. W ogóle nie w moim stylu, a jednak oczarował mnie nim.
- Jeestem Viki, troszkę kręci mi się w głowie, ale w zasadzie dobrze –
odpowiedziałam posyłając lekki, ciepły uśmiech.
- Viki, Viki, chyba zawiozę cię do szpitala, na wszelki wypadek
zrobiliby ci parę badań – odpowiedział szerokim czułym uśmiechem
prościusieńkich zębów.
- Nie da się tego uniknąć? Obiecuje, że jutro pójdę do lekarza.
- Nie ma mowy, nie raz słyszałem takie wymówki. Jesteś w stanie iść,
czy mam cię zanieść? – zapytał tym razem posyłając zadziorny uśmieszek.
- Sama idę – powiedziałam lekko obrażonym tonem, energicznie wstałam wzięłam
torbę i stanęłam w drzwiach
opierając się o futrynę.
- Nie idziesz? – zapytałam uwodzicielsko.
- Już idę – zmierzył mnie wzrokiem od dołu w górę i zatrzymał go na
oczach. Zobaczyłam błysk, a wraz z nim powrócił
zadziorny uśmiech.
- Do następnego Al – posłałam jej buziaka i wyszłam.
- Lecę za Viki. Na razie – Chris wyszedł za mną.
- Ehh, pa – Ashley westchnęła i zamknęła za nami drzwi.
Na korytarzu było chłodno i ciemno. Słaby promień słońca przebijał się
przez małe zabrudzone okno z pożółkłą firanką i uschniętym kwiatkiem. Zapewne
Ashley się nim opiekowała, bo nikt inny nie jest takim antytalentem w
pielęgnacji roślin.
- To gdzie jedziemy? – zapytałam ożywionym głosem
- A gdzie byś chciała? – odpowiedział pytaniem, gdy schodziliśmy po
schodach.
- Niech pomyślę. Jak na dzisiaj idealne byłoby jakieś spokojne miejsce.
- To szpital odpada –zaśmiał się.
- Nadal kręci ci się w głowie?
- Nie, czuje się świetnie.
- Cudownie! To szpital ci dziś odpuszczę, ale jutro osobiście zawiozę
cię do lekarza, a
dziś gdzieś indziej pojedziemy.
- Gdzie? – chciałam dowiedzieć się czegoś więcej.
- Nie powiem, to niespodzianka. Co prawda strój masz troszkę
nieodpowiedni, ale damy radę.
- Nieodpowiedni? Co jest z nim nie tak? – zapytałam oburzona.
- Wszystko w porządku, ale będziesz troszkę rzucać się w oczy.
Nie usatysfakcjonowała mnie ta odpowiedź, nic więcej nie powiedziałam.
Wychodząc z klatki przywitał nas ciepły wiatr. Na parkingu stało tylko
jedno auto, więc nie
trudno było zgadnąć, że należy do Chrisa.
Stała duża, czerwona stara, ale czysta, zadbana czerwona furgonetka marki
chevrolet, pickup. Miała swój urok, aczkolwiek wyglądała trochę archaicznie.
Jestem przyzwyczajona do limuzyn, kabrioletów i innych luksusowych aut,
więc trochę obawiałam się wsiąść do tego zabytku, aby się nie rozleciał.
Chris rozsiadł się w pickupie, gdy ja go oglądałam z każdej strony.
- Wsiadaj – zachęcił mnie krótko. Wzięłam się w garść i otworzyłam
drzwi pasażera, które
okropnie skrzypiały. Gdy wsiadłam, miałam wrażenie, że wpadłam w siedzenie, było stanowczo zbyt miękkie.
Czemu wszyscy mnie wożą i nie mówią nawet gdzie? To nie fair.
Zatajanie spraw przede mną powinno być zabronione. Gdyby ode mnie to zależało,
było by to prawo nie do podważenia, zaśmiałam się w duchu.
- To w ogóle, będzie w stanie ruszyć?
- „To”, jakbyś nie wiedziała, jest auto, ma swoje latka, ale jestem do
niego bardzo przywiązany. Trochę szacunku dla Charlie – był lekko obrażony, ale
szybko mu przeszło. Ku
mojemu zdziwieniu auto rzeczywiście ruszyło.
- Charlie, ładne imię, jest z nim związana jakaś historia? – zapytałam
zaciekawiona.
- Tak, to imię mojej siostry. Jest wesołą czternastolatką, uwielbia
jazdę konną. Startowała
wielu konkursach i osiągała sukcesy.
- Czemu teraz nie startuje?
- Jest sparaliżowana, nie chodzi – w jego oku zakręciła się łza, ale
szybko to opanował.
- Tak mi przykro, jak to się stało?
- Może kiedyś ci opowiem.
- Będę czekać.
- Mam nadzieję – na jego twarzy ponownie zawitał uśmiech.
Wyjechaliśmy z centrum na
przedmieścia, lecz nie zatrzymał się.
- Daleko jeszcze?
- Z pół godziny. Całe
szczęście, że Ashley mieszka na samym początku centrum. Zaoszczędziliśmy sporo
czasu. W mieście w samo południe są straszne korki.
Już troszkę o mnie wiesz, a ja o tobie
niewiele. Opowiedz coś.
- A co chcesz wiedzieć?
- Co dziś się ciekawego
działo, oprócz tego, że zasłabłaś na mój widok? – zaśmiał się.
- Nie pochlebiaj sobie –
odpowiedziałam pół żartem, pół serio.
- A więc?
- Dziś dostałam prace w
Timesie
- Gratuluje pracy. Jakie
stanowisko?
- Na razie asystentka
redaktorki.
- Na razie? Co będzie
dalej?
- Nie wiem. Mam nadzieje,
że zostanę redaktorką.
- A jeśli nie wyjdzie?
- Może polecę do Europy.
Zobaczymy co los mi da.
- Jesteś z kimś?
- Hmm, nie. Dziś
przyłapałam mojego chłopaka jak zdradzał mnie z pracownicą mojej babci.
- Przykro mi. Niepotrzebnie
pytałem. Jedyne co mogę powiedzieć to, że dowiódł, iż nie jest ciebie wart.
- Nie chce o tym
rozmawiać. Przynajmniej na razie – starałam uśmiechem ukryć przygnębienie.
Teraz twoja kolej.
Opowiedz coś o sobie – powiedziałam stanowczo, humor zaczął mi wracać.
- Mieszkam w Nowym Yorku,
pracuje jako mechanik samochodowy, ale z wykształcenia jestem ratownikiem
medycznym. Wychowałem się na farmie.
Mieszka tam teraz Charlie
z naszą starszą siostrą Charlotte, jej mężem, Jackiem i bliźniakami, Tobym i
Patrickiem.
- Duży macie dom?
- Średni, wszyscy się
mieszczą, a to najważniejsze.
- Chłopcy są twoimi
siostrzeńcami?
- Tak, od 7 lat jestem
wujkiem.
- To w jakim wieku jest
Charlotte?
- Ma 38 lat, ale czasami
zachowuje się jak kobieta po 50 – zaśmiał się.
To wszystko, przez to, że
wcześnie musiała dorosnąć i zająć się mną i Charlie.
- Co się stało? Co z
waszymi rodzicami?
- Pani redaktor! Nie
wszystko na raz – powiedział stanowczo, chichocząc pod nosem.
Zobacz jaki piękny widok.
Zobacz jaki piękny widok.
Za oknem już nie było nic,
poza polami. Niebo było błękitne, gdzieniegdzie chmurki przybierały zabawne
formy, a słońce zaczynało grzać coraz mocniej.
- Co będziemy robić na
miejscu? – przerwałam ciszę.
- To jest do ustalenia.
- Powiesz mi w końcu gdzie
jedziemy?
- Niespodzianka, to
niespodzianka. Zawsze jesteś taka niecierpliwa?
- Zawsze. Ostatnio wszyscy
mi to wypominają.
- Kiepska sprawa.
- To jak zdradzisz mi swój
sekret?
- Nie ma mowy. Zresztą
właśnie dojeżdżamy.
- Black River? Wywozisz
mnie na wieś?!
- Za dużo świeżego
powietrza? – zaśmiał się.
Nie skomentowałam tego,
tylko uśmiechnęłam się ironicznie. W tym momencie wjechaliśmy do centrum miasteczka.
Niska alejka małych sklepików schowana była za rzadko posadzonymi drzewami. Chris
skręcił w boczną uliczkę, która doprowadziła nas do rynku miasteczka.
Zaparkował przed salonem fryzjerskim. Patrząc na wygląd zewnętrzny na pewno bym
do niego nie weszła.
- Jesteśmy na miejscu,
wysiadasz?
- Po co mnie tu
przywiozłeś?
- Rozluźnij się, bo znowu
zasłabniesz. Musisz się trochę dotlenić. A na początek zapraszam na najlepsze
lody w tym miasteczku. Idziesz?
-Idę – na mojej twarzy
znowu zawitał uśmiech. Lody były tym, czego teraz potrzebowałam. Żółta budka z
lodami znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Chris podszedł do okienka, w której siedziała średniego wieku
kobieta. Miała sprane rude włosy i przenikliwy, ale miły wyraz twarzy. A może
to tylko pozory?
- Christopher! – kobieta
bardzo ucieszyła się na jego widok.
- Cześć Amber. Dwie porcje
z czekoladą prosimy.
- Już robię. Dawno cię u
nie było, gdzie się podziewałeś?
- Oh, Amber przestań.
Skończyły się czasy kiedy mówiłem ci co i gdzie robię.
- Tylko się martwię.
- Nie jestem już małym
chłopczykiem.
Amber nic nie
odpowiedziała. Jego słowa ją poruszyły. Zrobiła dla nas ogromne porcje
deserowe. W grubym wafelku umieściła lody a na nich truskawki z bitą śmietaną
polane czekoladą. Pyszna bomba kaloryczna. Chris zapłacił i ruszyliśmy w
kierunku altanki, która znajdowała się koło fontanny. Lody były przepyszne. Nie
przesadzał mówiąc, że są najlepsze na świecie.
- O co chodziło z Amber? –
przerwałam milczenie.
- Przyjaciółka mamy. Po
śmierci rodziców często do nas zaglądała. Nie ważne to było dawno.
- Nie chcesz, to nie
musisz mówić – powiedziałam między kolejnymi łyżeczkami lodów.
- Nie możliwe, pani
redaktor odpuszcza. Ohh, a byłby taki gorący temat!
- Czasami trzeba się
wycofać, aby potem dopaść ofiarę.
- A gdy sama w padniesz w
pułapkę.
- Tą samą drogą z niej
wyjdę. Mam prośbę.
- Tak?
- Nie chcę, byś mnie źle
zrozumiał, ale dziś mam ciężki dzień. Jestem zmęczona i głowa mnie boli.
Mógłbyś odwieźć mnie do domu?
- Moje towarzystwo jest aż
tak męczące? – przekomarzał się ze mną.
Skarciłam go jednym
krótkim spojrzeniem, co wywołało jeszcze większy uśmiech na jego twarzy.
- Hehe, nie ma sprawy.
Zbieraj się, wracamy – odpowiedział z nadal wyszczerzoną buzią.
Wracając do furgonetki
Chris przywitał się z kilkoma przypadkowymi ludźmi. Wszyscy go znali, co więcej
z każdym zamienił po kilka słowa. To byli dobrzy znani mu ludzie, kto wie, może
przyjaciele. Przedstawił mnie, ale nie chciałam się zbytnio odzywać. Jedyne o
czym marzyłam to zanurzyć się w sofie z lampką wina i muzyką w tle.
Kiedy wreszcie doszliśmy
do furgonetki tym razem bez oporu wskoczyłam do niej.
Ku mojemu zdziwieniu,
pomimo hałasu jej silnika całą podróż powrotną przespałam.
- Hej śpiąca królewno,
jesteśmy na miejscu – obudził mnie przyjemny głos Chrisa.
- Nie jestem królewną –
odpowiedziałam zaspanym głosem.
- Ale jesteś śpiąca.
- Niech będzie. Wejdziesz
na górę?
- Chętnie.
Chris otworzył drzwi furgonetki
i ruszyliśmy w kierunku wejścia. Minęliśmy recepcję i skierowaliśmy się do
windy.
- Całkiem niezła
miejscówka. FBI nie dało rady by się włamać. Sądząc po tych dwóch osiłkach przy
recepcji.
- A więc mogę czuć się
bezpieczna.
Kiedy czekaliśmy na windę,
do Chrisa zadzwonił telefon.
- Hej Charlotte, o co chodzi?
- Nie martw się, zaraz tam będę – zakończył rozmowę z siostrą.
- Viki, przepraszam, Jack miał wypadek. Muszę jechać. Odezwę się.
Ucałował mnie w policzek i już go nie było. Nie zdążyłam czegokolwiek
powiedzieć.
Przyjechała moja winda. Wsiadłam i nacisnęłam guzik 70. Podróż windą
dość mi się dłużyła.
Kiedy wreszcie z niej wyszłam zobaczyłam drzwi mojego apartamentu. Po
wejściu pierwsze co zrobiłam to poszłam pod prysznic. Następnie założyłam białą,
dopasowaną, sukienkę do połowy uda od
Versace. Była bawełniana, pod biustem owijał mnie cieniutki,
brązowy, skórzany pasek. Lekki makijaż tuszował moje zmęczenie. Rozpuszczone
włosy opadały na ramiona układając się w fale. Zeszłam do lodówki. Była pełna
smakołyków. Jednak na nic nie miałam ochoty. Ostatecznie skusiłam się na sok
grejpfrutowy. Brązowe czółenka Louboutina znalazły się na moich stopach, a
czekoladowa kopertówka od McQueena w ręce. Założyłam krótkie futerko od
Gucciego. Opuściłam apartament w pośpiechu. Wychodząc z wieżowca myślałam tylko
o tym jak najszybciej znaleźć się w aptece. Złapałam pierwszą z brzegu
taksówkę.
-Do najbliższej apteki.
Była 4 ulice dalej. Zapłaciłam kierowcy i wysiadłam bez słowa. Szybko
weszłam do apteki. Kupiłam test ciążowy. Wracałam pieszo, nie śpieszyłam się do
domu. Wolałam jeszcze chwilę żyć w niewiedzy. Skupiałam na sobie wzrok wszystkich
osób na ulicy. Nie powiem, co jakiś czas było na kim zawiesić oko. Kiedy
otwierałam kopertówkę by odebrać telefon, wypadł mi test. Na moje nieszczęście
podniósł go Jake. Nie wiedząc co powiedzieć zabrałam mu test i odebrałam wciąż
dzwoniącą komórkę.
- Viki, gdzie jesteś? Czekam już półgodziny w Twoim apartamencie –
denerwował się Marco.
- O, Marco, bardzo cię przepraszam, zupełnie zapomniałam, już jadę. Do
zobaczenia na miejscu, buźki.
Po zakończeniu rozmowy zorientowałam się, że nadal stał przede mną mój
eks.
- Czego chcesz? – zapytałam.
- To moje dziecko, chyba powinniśmy porozmawiać.
- Chyba zwariowałeś, zejdź mi z drogi.
Złapałam taksówkę i odjechałam bez pożegnania.
- Upper East Side przy 63
proszę. Byle szybko.
- Się robi kochanie.
- I nie mów do mnie kochanie.
- Tak jest kochanie.
Brakowało mi słów. Marzyłam by być na miejscu. Kiedy tylko wysiadłam z
taksówki prawie pobiegłam do windy. Wychodząc z niej wpadłam na mężczyznę.
- Nic ci nie jest? – zapytał.
- Nie w porządku, przepraszam.
- Nie ma za co. Jakbyś mnie potrzebowała znajdziesz mnie pod numerem
930 – posłał mi dwuznaczny uśmiech i zjechał na dół windą.
Był wysokim szatynem o czekoladowym spojrzeniu koło trzydziestki. Ubrał
się lekko.
Biały top opinał się na jego muskularnym ciele, proste jeansy i tenisówki nadawały mu luźny styl. Lekki zarost oraz brązowe rzemyki na lewej ręce sugerowały, że nie jest grzecznym chłopcem. Pozostał w mojej głowie dłużej niż jedną chwilę.
Biały top opinał się na jego muskularnym ciele, proste jeansy i tenisówki nadawały mu luźny styl. Lekki zarost oraz brązowe rzemyki na lewej ręce sugerowały, że nie jest grzecznym chłopcem. Pozostał w mojej głowie dłużej niż jedną chwilę.
Kiedy weszłam do apartamentu poczułam się jak w studiu babci. Wszędzie
otaczały mnie wieszaki z ubraniami.
- Victoria! Nareszcie przyszła moja muza – wykrzyczał uradowany Marco
na mój widok.
Marco jest niskim brunetem, pochodzi z Francji. Odkąd pamiętam włosy ma
zaczesane do tyłu. Zazwyczaj chodzi w garniturze z do połowy rozpiętą koszulą.
Kolorami bawi się jak małe dziecko, jest w tym świetny. Na początku babcia
zatrudniła go jako mojego stylistę. Rzadko korzystałam z jego usług. Uwielbiam
sama dobierać ciuszki, ale nie lubię chodzić po sklepach. W tym momencie
wkracza Marco. Zna mnie bardzo dobrze, przyjaźnimy się od dłuższego czasu. Jest
gejem i umie idealnie trafić w mój gust jeśli chodzi o ubrania.
- Marco, skarbie przepraszam, że musiałeś czekać – uścisnęłam
przyjaciela.
- Dobrze, już dobrze. Siadaj mamy wino i masę roboty. Jak ci poszło w
Timesie?
Kopertówkę położyłam na stoliku,
a futro zaniosłam do szafy przy drzwiach.
- Mam robotę, nie jest to szczyt marzeń, ale dobre na początek. Zostaw
wszystko stroje, co mi się nie spodoba odeślę. Nie mam dziś siły, ale znając
ciebie wszystko jest cudowne – dałam mu buziaka w policzek i poszłam po
otwieracz do wina.
- Daruje
Ci, mamy co świętować. Pod warunkiem, że zobaczysz dwie koronkowe sukienki. Nie
mogę od nich oderwać wzroku.
- Pokaż,
byle szybko. Póki jeszcze nie śpię.
- Na
pierwszy rzut idzie biała, zwiewna duża koronka od Alberta
Ferretti.
Cieniutka sukienka miała duży dekolt i wycięte
plecy.
- Moje białe marzenie!
- Prada oferuje
małą czarną z drobną koronką. Idealna na wieczór.
Rzeczywiście, była
przecudowna. Składała się jakby z dwóch części. Pierwsza dopasowana mała
czarna, gładka bez ramiączek. Na niej była jakby nałożona druga sukienka z
drobnej koronki. Również dopasowana, rękaw ¾. Prezentowała się niesamowicie.
- To jest to, zdecydowanie
biorę ją! Ale koniec na dziś, błagam.
Marco nalał nam wina. Było pyszne, już po
pierwszym łyku przypomniałam sobie, że raczej nie powinnam pić. Wzięłam
torebkę.
- Poczekaj, zaraz wrócę.
Poszłam do łazienki. Wyciągnęłam test i
zrobiłam tak jak pisało na ulotce. Teraz pozostało mi już tylko czekać.
* * *
-Marco! – wykrzyczałam jego imię.
- Vic, co się stało? – chwilę potem stał z
przerażoną miną obok mnie.
Wtuliłam się w Marca i zaczęłam płakać. Nie
wiedziałam czy się cieszyć czy nie. W tym momencie Marco zauważył test.
- Jake wie?
- Nie, dziś się rozstaliśmy. Zdradził mnie z
Amandą.
- Tak mi przykro słonko.
- Najważniejsze, że nie jestem w ciąży. Nie
zniosłabym tego, że moje dziecko miałoby tego gnoja za ojca.
- Vic chodź, położę cię do łóżka. Miałaś
ciężki dzień.
Posłuchałam go. Tak jak obiecał, położył mnie
do łóżka ucałował w czoło i wyszedł. Od razu odpłynęłam w krainę snu.
Wystraszyłaś mnie tym snem. :)
OdpowiedzUsuńGeneralnie historia naprawdę fajna, brakuje mi tylko trochę kwestii stylistycznych. Spróbuj wcisnąć więcej opisów w dialogi, bo na razie są strasznie... płaskie. :) Mimika, przemyślenia, spostrzeżenia bohaterów, cokolwiek, żeby tylko ubarwić rozmowę pod względem literackim. ;]
Poza tym jest super.
Zjadło mój komentarz, więc napiszę Ci raz jeszcze w skrócie. Bardzo mi się podoba, choć nie moje klimaty, to historia naprawdę ciekawa. :)
OdpowiedzUsuńJedyne, co doradziłabym Ci jako koleżanka po fachu, to ubarwienie dialogów opisami pomiędzy nimi. Mimika twarzy, przemyślenia, spostrzeżenia bohaterów-whatever. Bo takie dialogi bez opisów są puste i płaskie, nadaj im kolorów opisami. :)